lampa jak halka pojawiła się w łazience całkiem przypadkiem. mąż już nieopatrznie zgodził się na coś ekstrawaganckiego w naszej sterylnie białej przestrzeni i mogło to być kryształkowe gówno, jakich ostatnio wiele w bardzonowoczesnychmagazynachwnętrzarskich. pod debatę weszły jeszcze kandelabry, ale jakoś pomysł nie otrzymał aprobaty. mąż zaoponował skutecznie (kto go zna, wie, że o apelacjach nie było mowy). jednak wszelkie poszukiwania zakończyły się fiaskiem (sam fakt poszukiwań był fiaskiem, bo jeśli mi nic przypadkowo nie wpadło do rąk, to nie było poszukiwań). po mniej więcej dwóch latach oglądania łysej żarówki, a dokładnie powyginanej świetlówki, doszłam do wniosku, że jednak razi w oczy i postanowiłam ją przykryć czymkolwiek. owo cokolwiek na zdjęciu poniżej, mojego autorstwa (i zdjęcie i cokolwiek). pierwotnie miała to być oryginalna, artystyczna oprawa oświetleniowa do pokoju dziecięcego. ale czerwonego koloru nikt nie mógł znieść, łącznie z dziećmi. z braku laku abażur zawisł w łazience. i to podsunięty powyżej żarówki, gdyż w łazience też nikt nie mógł znieść czerwonego światła. w czerwonym nic nie widać!
no i byliśmy sobie ostatnio niewinnie w ikei, na obiadku i kulkach, a tu nagle, niespodziewanie pogubiliśmy się (to znaczy ja od dzieci i męża). ups, że tak się wyrażę. telefon mi padł, więc nie miałam jak się z rodziną skontaktować. co za nieszczęście i ... pretekst żeby sobie samej po ikei pochodzić, bez płaczu, marudzenia i pospieszania. w końcu jak się gubić, to na porządnie. ale, ale, na szczęście dla mojego męża i mojego mieszkania, respektując moje ostatnie zasady minimalizmu chwyciłam tylko trzy niezbędne przedmioty - zapachową świecę, która nie opuszcza mnie żadnego wieczoru od tygodnia, różowe (sic!) poduchy pod tyłki na nasze kuchenne krzesła, sztuk cztery, bo stare się już nieźle wysiedziały i sprały, oraz tytułowy - abażur halka!co za niefart, że nie było nikogo przy mnie, kto mógłby mnie powstrzymać ;)
halkę rozpakowywałam ostrożnie i wieszałam ją po nocy, żeby przypadkiem nikt mnie nie przyłapał w trakcie tej czynności. pudełko zdjęłam tak, by nie porwać, żeby w razie czego mieć wyjście ewakuacyjne (zawsze można zwrócić). przygotowana gadka i ... głęboki wdech w oczekiwaniu na reakcję. przyszła dopiero następnego dnia i wcale nie tak rano. mąż musiał odetchnąć i przełknąć pigułkę.
ostatecznie zauważył kilka kwestii:
- co, ta szmata kosztowała 60 zł !?
- nie jest to kryształowy żyrandol, na który się umówiliśmy.
- no dobra, lepsze to niż tamten projekt twojego autorstwa.
- niech na razie wisi, a później oddamy komuś kogo nie lubimy.
no cóż. ja bym oddała komuś kogo lubię.
ale znając naszą systematyczność zmian, to prędzej ta halka spłonie niż ją wymienimy na coś nowego.
najważniejsze, że jest biała. jak nasza łazienka ;)

Komentarze

  1. Co za finezja w opisaniu sytuacji. Czuję się jakbym tam była. Ja chcę do Ikei.. =)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty